Losy Św. Ignacego z Laconi bardzo przypominają historię innego zakonnika – Bł. Jeremiasza z Wołoszczyzny. Obaj pochodzili z ubogich, wiejskich rodzin. Dorastali z dala od wielkomiejskiego świata, ale za to w domu rodzinnym przesiąkniętym Bogiem. Obaj niepiśmienni, zaskakiwali mądrością głoszonych słów. Spalaniem się w pokornej służbie drugiemu człowiekowi, zapewnili sobie doczesną miłość ludzi i chwałę Nieba.
Narodziny „małego świętego”
Wincenty Peis urodził się 17 grudnia 1701 r. w Laconi na Sardynii. Ten syn rolników od najmłodszych lat przejawiał wyjątkowe skłonności. Sprawiły one, że koledzy zwali go „małym świętym”. Cała jego edukacja zawierała się w posłudze ministranta i codziennym uczestnictwie we Mszy Świętej. Więcej nauk nie pobierał – czytanie i pisanie pozostało dla niego dziedziną obcą.
I cud i… kłopoty z pamięcią
„Mały święty” wyrósł na bogobojnego młodzieńca. Ominęły go nawet szaleństwa wieku nastoletniego. W wieku 18 lat ciężko zachorował. Przykuty do łóżka walczył o życie. Ślubował wówczas Bogu, że jeśli przeżyje, zostanie franciszkaninem. Wyzdrowiał i… ślubu nie wypełnił. Mało tego, zaczął nadrabiać zaległości w odkrywaniu uciech młodości.
II cud – odzyskanie pamięci! 🙂
Bóg nie zwlekał, by o Sobie przypomnieć. Pewnego jesiennego ranka 1721 r. Wincenty – jadąc konno – stracił kontrolę nad wierzchowcem. Oszalałe zwierzę pędziło ścieżką tuż obok przepaści. Tylko cud mógł uratować nieszczęsnego jeźdźca. I nagle, tak jak wcześniej koń zaczął galopować, tak naraz się zatrzymał. Cud się zdarzył – pamięć o złożonym ślubie natychmiast wróciła 🙂
III cud (trochę po znajomości…)
„Chcieć” nie zawsze znaczy „móc”. Pierwszy klasztor – Buoncammino w Cagliari – odmówił przyjęcia do zakonu. Wincentego uznano za „zbyt słabego zdrowia, aby znieść ciężary, jakie w zakonie czekały brata laika”. Dopiero wstawiennictwo markiza Laconi, Gabriela Aymerich, osłabiło opór przyszłych przełożonych. 10 listopada 1721 r. przywdział wreszcie kapucyński habit i odtąd zwał się: Ignacy. Dokładnie rok później – złożył śluby zakonne.
Próba cierpliwości…
Pierwsze 20 lat życia zakonnego minęło szybko i bez fajerwerków. Prawdziwe cuda zaczęły się dziać dopiero około 1742 r., kiedy to rozpoczął kwestę na ulicach Cagliari. Pukał do domów zarówno bogatych, jak i ubogich prosząc o chleb. W zamian – ewangelizował. Niepiśmienny brat głosił Słowo w sposób przystępny i skuteczny, zwłaszcza dzieciom i prostym ludziom, ale i „ważne osobistości przychodziły do niego prosić o radę i modlitewne wstawiennictwo”.
…i pokory…
Pewnych domów jednak unikał, wiedząc, że ich bogactwo zostało wzniesione na krwawicy ludzi ubogich. Omijał szczególnie dom kupca, Joachima Franchino, któremu akurat zależało na zdobyciu opinii dobroczyńcy. Ignacy nie chciał jego krwawych pieniędzy, więc kupiec „poskarżył się gwardianowi, a ten nakazał, by Ignacy, chodząc po jałmużnie, odwiedził również dom Franchino. Brat Ignacy (…) wykonał polecenie, jednak, gdy tylko opuścił dom wyzyskiwacza, z torby wypełnionej bogatymi darami pociekła krew, znacząc drogę do samego klasztoru. Kiedy położył ją u stóp przerażonego gwardiana, ten poprosił o wyjaśnienia. <<Ojcze – stwierdził tylko brat Ignacy – to krew biednych>>”.
…przed cudowną eksplozją
Przyszły Święty otrzymał dar czytania w sercach, zdemaskował każdego złoczyńcę, a według rozlicznych świadectw – wręcz ciągnęły się za nim cuda! Tak wspominał Ignacego protestancki pastor, Józef Fuos, w jednym ze swych listów, opublikowanych w książce „Sardynia 1773–1776”: „Każdego dnia widzimy na ulicach miasta żebrzącego żyjącego świętego […]. Umie sprawić, że toczą się za nim całe sery, gdy z braku ludzkich odruchów odmawia mu się choćby kawałka. Gdy podczas kwesty podaruje mu chleb ktoś, kto nieuczciwie skupuje zboże, zaczyna z niego płynąć krew. Jeśli jakiś szyderca radzi mu, by napełnił swój płócienny worek oliwą, on niesie ją do domu, nie roniąc jednej kropli. Nawet młode damy proszą go o szczęśliwe rozwiązanie, a ich zaufanie musi być głębokie i niezachwiane, gdyż jest on człowiekiem dojrzałym, jedną nogą w grobie”.
Odchodzi w ciemność…
Chociaż los dzieci i ubogich, chorych i cierpiących najbardziej leżał Ignacemu na sercu, nie zaniedbywał także swych współbraci – m.in. tkał materiał, z którego wykonywane były ich habity. Sam ubogi, z pokorą i miłością służył wszystkim, a siebie traktował jak ostatniego z ludzi. Liczne umartwienia uwieńczyła utrata wzroku na dwa lata przed śmiercią. Dobry czas na ustawiczną modlitwę.
…by zajaśnieć na wieki
Brat Ignacy zmarł, jako osiemdziesięcioletni starzec, 11 maja 1781 r. Z ogromnym żalem żegnały go tłumy. Ramię w ramię ludzie prości z wielmożnymi. Przybył nawet wicekról Sardynii wraz z wikariuszem generalnym diecezji.
Został beatyfikowany w 1940 r., a kanonizowany – 21 października 1951 r. Jego ciało w nienaruszonym stanie spoczywa w szklanej trumnie, w kaplicy sanktuarium wzniesionego w Cagliari ku jego czci.
Źródło: brewiarz.pl, kapucyni.pl, fragment książki „Śladami Świętych”