Jeśli pociąga Cię radosna surowość, wyzwalające ubóstwo, pokuta i modlitwa, a miłość i duch misyjny nie są Ci obce, to jesteś idealnym kandydatem do zakonu Kapucynów. Nie? Nie pociąga? Nie aż tak bardzo? Nic nie szkodzi. Szczęśliwie, na przestrzeni wieków uzbierało się mnóstwo niesamowitych osób, które prowadząc życie zgodnie z powyższymi regułami, wydeptało sobie ścieżkę do Nieba, a przy okazji – niejednego takiego jak Ty i ja – nawrócili na właściwe tory. Dziś o jednym szewcu, który uparł się, by być mnichem. I dobrze zrobił!
Będziesz szewcem…
Filip Jakub Amoroso, bo o nim mowa, żył w XVIII wieku na Sycylii, a dokładnie w Nikozji (z małym przerywnikiem na roczny nowicjat w Mistretta). Pochodził z ubogiej, acz pobożnej rodziny. Jego ojciec pragnął, by syn przejął po nim rodzinny fach i został szewcem. I rzeczywiście, Filip dość długo parał się tym zajęciem. Nawet dłużej, niżby sobie tego życzył, gdyż zakon kapucynów przez osiem lat odmawiał mu przyjęcia w swe progi. Nie chciano odbierać ubogiej rodzinie wsparcia, jakim była praca Filipa. Lekcja cierpliwości nie poszła na marne.
…wolałbym: zakonnikiem…
Jak wiadomo, co się odwlecze to nie uciecze, a że od najmłodszych lat wyróżniał się pobożnością: Komunia Święta i spowiedź w każdą niedzielę, soboty w całości modlitewnie poświęcone Matce Bożej, wszystko to musiało znaleźć upragniony finał. 10 października 1743 r. został przyjęty do nowicjatu kapucynów w Mistretta. Otrzymał imię Feliks, a w rok później – złożył śluby zakonne.
…to będziesz „klasztornym osiołkiem”
Wrócił do rodzinnej Nikozji i wpadł w wir zakonnego życia: był furtianem, ogrodnikiem, szewcem i pielęgniarzem, a nade wszystko – kwestarzem. Ta ostatnia posługa tak dobrze mu szła, że zapędzał się nawet poza granice miasta, do okolicznych miejscowości. Podobnie jak jego kapucyński współbrat – Św. Kryspin z Viterbo – uważał się za „klasztornego osiołka” i na własnych barkach taszczył do klasztoru owoce kwesty – podarowaną żywność – przez kolejne 40 lat, aż do śmierci.
Niepiśmienny nauczyciel
O edukację, w dzisiejszym tego słowa znaczeniu, nawet się nie otarł i do końca pozostał analfabetą. Za to chłonął wygłaszane kazania, a słów Pisma Świętego, modlitw i innych pobożnych tekstów uczył się na pamięć. Jakie dobro z tego wypłynęło? Jako zakonnik uczył równie jak on ubogie i niepiśmienne dzieci podstaw katechizmu. Jak? Aby je przyciągnąć, dawał im chleb i bób. Obdarowywał głodne dzieci jednym dużym orzechem, trzema małymi orzeszkami, pięcioma ziarnami bobu i dziesięcioma ciecierzycy. Tłumaczył przy tym, że Bóg jest jeden w trzech osobach, że jest pięć ran Chrystusa i dziesięć przykazań Bożych.
Medytacja i adoracja szkołą duchową
Mądrość i wrażliwość duchową ćwiczył adorując długimi godzinami, a nieraz i całymi nocami, Najświętszy Sakrament. W marcowe piątki pościł o chlebie i wodzie oraz klęczał na chórze z rozpostartymi ramionami, medytując przed krzyżem. Przekonywał: kto będzie kontemplował mękę Pana Jezusa, ten nie będzie cierpiał w piekle.
Męka Chrystusa szkołą wrażliwości
W każdym ubogim widział umęczonego Chrystusa i nie ustawał w wysiłkach, by choć trochę w cierpieniu ulżyć. Jego przełożony i spowiednik, ojciec Macario z Nikozji potwierdził, że „przychodził z pomocą wszystkim i o wszystkich się troszczył. O ducha i o ciało, na ile tylko mógł. Zbierał chleb, mięso i inne produkty, aby rozdawać potrzebującym, a kiedy miał na to pozwolenie, odejmował sobie od ust. I robiłby tak zawsze, gdybym mu na to pozwolił. Chodził tu i tam, prosił bogatych o ubrania i inną pomoc, aby wszystkich ubrać, wszystkim jakoś pomóc. Kiedy nie mógł pomóc, cierpiał tak bardzo, że wydawało mu się, że umrze”.
Cudowne rady
Skrajnie pościł i umartwiał się, oddawał drugiemu człowiekowi swój czas i uwagę. Przyciągał ludzi swą świętością, toteż wielu przychodziło do niego po radę i umocnienie, tym bardziej, że jego charyzmat uzdrawiania fizycznego i duchowego pomógł nie jednej osobie.
Nieustanna lekcja pokory…
Myślisz, że wszyscy go kochali? Nic bardziej mylnego. I jemu zdarzało się otrzymać w czasie kwesty zamiast daru – gorzkie słowo, zaś jego przełożony przez 23 lata dawał mu ogromną lekcję pokory. Nie raz nazwał brata Feliksa „leniem”, „hipokrytą” czy „oszustem” i wręcz narażał go na ośmieszenie. Kazał na przykład „nosić na głowie kosz pełen zrobionej z popiołu masy, którą „rozdawał”, udając że to smakowity twaróg”. I… nie zgadniesz! „Masa ta w cudowny sposób rzeczywiście stawała się pachnącym twarogiem”. Współbracia byli zachwyceni, w przeciwieństwie do przełożonego… A jak Feliks reagował na te, i wszelkie inne przykrości? Tak jak na wszystko, co przyniosło mu życie, z pokorą mówił: „Niech tak będzie dla miłości Boga”.
…i egzamin z posłuszeństwa
Z wiekiem, siły opuszczały brata Feliksa. Wzrastało natomiast skupienie na Bogu. W radosnym i pełnym prostoty posłuszeństwie doszedł do perfekcji. Stał się wcieleniem posłuszeństwa, jako aktu czystej miłości. Pod koniec maja 1787, w wieku 72 lat, zaniemógł. Opatrzony sakramentami, na łożu śmierci powierzył się „przybitym dłoniom” i często wzywał imienia Maryi. W piątek, 31 maja, poprosił przełożonego, by pozwolił mu umrzeć. Dopiero za trzecim razem otrzymał zgodę. Odszedł z uśmiechem na twarzy, westchnąwszy: „Niech tak będzie dla miłości Boga”.
Nieskończony owoc miłości
Beatyfikował go papież Leon XIII 12 lutego 1888 roku. 23 października 2005 r. papież Benedykt XVI dokonał jego kanonizacji. Powiedział wtedy: „Św. Feliks z Nicosii zwykł powtarzać we wszelkich okolicznościach, radosnych i smutnych: «Niech tak będzie, na chwałę miłości Bożej» (…) Brat Feliks pomaga nam odkryć wartość małych spraw, nadających wartość życiu i uczy nas wychwytywać sens rodziny i służby braciom, ukazując nam, że prawdziwa i trwała radość, której gorąco pragnie serce każdego człowieka, jest owocem miłości.”.
Źródło: brewiarz.pl, kapucyni.pl, fragment książki „Śladami Świętych”